20.02.2009

g.

jego milczenie bylo dlugie i dwutygodniowe. przypisywalam je wydarzeniom w jego zyciu prywatnym. tlumaczylam sobie na wszelkie sposoby i wierzylam, ze musze to wszystko rozumiec. ale teraz wiem, ze sie mylilam. ze niekoniecznie ktos zawsze ma wplyw na przebieg wydarzen i ze jego zachowanie wynikalo tez przede wszystkim z checi porozmawiania ze mna twarza w twarz. g. nie chcial bowiem pakowac informacji w jakies zimne, wrogie komunikacji medium, a swoja niekonwencjonalna postawa wzbudzil wowczas moja ogromna sympatie. potrafilam przeciez docenic jego chec poswiecenia czasu wylacznie dla mnie i wylacznie w tych a nie innych okolicznosciach.

tylko dlaczego pozwalal sobie na takie zachowanie juz od poczatku, czyli w momencie, w ktorym procesy idealizacyjne osiagaja swoje cholerne apogeum? apogeum pieczolowicie wyhodowanych fantazji, obaw, projekcji, rajskich wyobrazen, z ktorych tworzymy swoisty oltarz osobistej utopii i ktore tak lekko i bez skrupolw opanowuja swiat zakochanych?

wiec jesli juz teraz potrafil tak postapic, to co bedzie mialo miejsce pozniej? i czy zdolam utrzymac balans pomiedzy okazaniem mu glebokiego zainteresowania a zachowaniem don dystansu, pomiedzy zatraceniem sie w fascynacji a zachowaniem wlasnej godnosci?

byc moze nalezaloby przyswoic sobie jego polityke i obrocic ja przeciwko niemu. przyjmujac podobna postawe, asertywnie broniac wlasnych interesow, oficjalnie nie raniac. bo przeciez jestem w koncu atrakcyjna intelektualistka, majaca dzien wypelniony ogromnym nawalem rozmaitych zajec, dla ktorej czas na milosne igraszki stal sie niezwykle luxusowa instytucja. bo przeciez mam tlumy wielbicieli, ktorzy tylko czekaja na to, abym znalazla dla nich czas i wybrala sie wraz z nimi na wystawe cranacha, pojechala relacjonowac wydarzenia z berlinale, whatever. stad tez moja arogancja, w wyniku ktorej nie czuje sie zobowiazana do nadmiernego okazywania uczuc ani zbytniego podazania za kimkolwiek.

i moze wlasnie dlatego, gdy g. niespodziewanie napisal mi otwarcie o swoich uczuciach, mowiac o nich wprost, odwaznie i namietnie, zdziwilam sie niezmiernie. bo uczynil to w sposob naturalny, bez dekoracyjnej egzaltacji, bez naglego rozpalenia i slomianych uniesien, bez obawy, ze moglabym wykorzystac te otwartosc przeciw niemu raniac jego najczulszy punkt. w swym wyznaniu g. nie przestawal byc przekonujaco szczerym, takze wobec siebie.

nic wiec dziwnego, ze nie potrafie uwolnic sie od tego, czego podswiadomie wciaz poszukuje, a czego on jest nadmiernym uosobieniem. pozostaje mi zatem przyjac jego zaproszenie do jego atrakcyjnego zycia, do tych wielorakich, barwnych, absolutystycznyh struktur, tworzonych przez niego latami. byc moze w nadziei na to, ze uda mi sie je oswoic, im przyblizyc, zrozumiec. i nic poza tym, i tylko tyle i az tyle. bo jestem swiadoma tego, ze straca dla mnie swoja atrakcyjnosc, w momencie, w ktorym uda mi sie nimi w jakikolwiek sposob zawladnac.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz