22.04.2012

swiaty idealnie rownolegle




w skomplikowywaniu bylismy zawsze niedoscignieni. gierki sadomasochistyczne, praktykowane od lat, w ktorych role mistrza i ucznia potrafily zmieniac sie wedle kaprysu oraz chwili. czterej jezdzcy apokalipsy (krytyka i odpowiedz na nia, blokada i pogarda), ktorymi kierowales bez najwiekszego zdawaloby sie wysilku i przywolywales, gdy tylko ogarnial cie komunikacyjny bezwlad, bezpardonowo potrafili zniweczyc kazde z milosci wypowiedziane slowo.

nauczylam sie z nimi obchodzic, umiejscawiajac  je w sferze werbalnej, bezpiecznej, potrafiacej zranic, ale nie docierajacej najglebiej. bo pewnosc, ze sfera fizycznego pozadania pozostawala nietknieta, komunikacyjnie idealna, dodawala mi sil, by przetrwac kolejne werbalne tornada. ale i te przekroczyles ostatnio, witajac mnie w zalkoholizowanym stanie, z twoja ukochana cohiba w ustach, w rozchlestanej koszuli i zagubionym spojrzeniem. nigdy  przedtem i nigdy potem nie byles tak blisko utraty kontroli w mej obecnosci jak mialo to miejsce wtedy, tamtego wieczoru. ty, pan i wladca, zwyciezca, geniusz. swiadomy swej aury i intelektu.

zatem cale wrazenie jakie wynioslam z tego zblizenia zabarwione bylo pewnoscia, ze wiedziesz zywot bardzo nieszczesliwy. ze tkwisz we wlasnym, misternie ulozonym porzadku rzeczy. w twoim cholernym ordnung der dinge. jestes podwojnie uwieziony, w roznych zwiazkach, z roznymi zobowiazaniami. oba niby oficjalnie uznane, niby bez zarzutu, idealnie dopasowane do spolecznych konwencji.
troszczysz sie zatem o nie, starajac zachowac cokolwiek, rozpaczliwie chroniac synow przed negatywnoscia wspomnien twego wlasnego dziecinstwa. dbasz o te codzienna, zwykla egzystencje, moralnie uporzadkowana, powierzchowna, martwa. i kazda twoja proba wyrwania sie z niej chocby na chwile, wiaze sie z bolem i niemoznoscia spelnienia. bo smak upragnionej wolnosci mozesz poczuc tylko przez chwile, instrumentalizujac dynamike, gwaltownosc, namietnosc, czyniac to twoim i moim kosztem. zblizasz sie wowczas do mnie w poszukiwaniu jakiegokolwiek ratunku, traktujac niczym oaze, kreatywny potencjal, ktory tak pieczolowicie zostal wykluczony z twego grzecznego porzadku rzeczy. jestem dla ciebie filtrem, przez ktory zachlystujesz sie powietrzem i w ktoremu w swych uniesieniach wyznajesz milosc. ale ja niestety jestem dskonale swiadoma tego, ze to tylko chwilowe. pewien rodzaj zadowolenia, ktore byc moze jest nieslychanie silne, porazajace swa obecnoscia tu i teraz. intensio zrownane z extensio. 

ale z miloscia nie ma ono wiele wspolnego. mylisz ja z pozadaniem. pozadaniem bedacym na tyle silnym, ze czeka sie pod drzwiami godzinami. i wydzwania stojac pod oknem. ale ja juz nigdy tych drzwi nie otworze. bo wiem, ze nie zdecydowalbys sie na zalozenie kolejnej zwyklej codziennej egzystencji. albowiem i ta stalaby sie wowczas aporia. musialbys zrezygnowac z tego tak przez ciebie wielbionego nieposkromienia, namietnosci, chwilowej utraty kontroli. znow musialbys wszystko strategicznie definiowac, obmyslac, podchodzic do zwiazku operatywnie. byloby nudno, bezpiecznie, moralnie. a tego masz juz w nadmiarze. i nie poswiecilbys na oltarzu jakze cennego pozadania. 

wiem, ze sie nie poddasz i bedziesz probowal nadal. jestes typem zwyciezcy, kochasz wladze i nie spoczniesz zanim nie odczujesz satysfakcji plynacej z faktu, iz wreszcie mnie zdominowales. pokonales. 

byc moze jednak jestem silniejsza anizeli wydaje sie nia byc sama sobie. 
dlatego zdecydowalam sie odejsc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz