19.02.2009

ksiegarnia czyli wellness center?

scriptorium, warsztat kaligrafa andreasa schenka, bazylea, bücherwelten, wyd. gerstenberg, 2005.

dostrzeglam ja katem oka, przechadzajac sie obok okna wystawowego. lezala posrod wielu innych, ginela w tlumie. postanowilam wiec podejsc blizej i przyjrzec jej sie dokladniej. sposrod wszystkich ogromnych, ciezkich i drogich albumow ta nosila najwiecej sladow uzycia, miala z lekka zadarta obwolute oraz mnostwo tzw. oslich uszu i plam. a zatem nie bylam pierwsza osoba, ktora ulegla jej magii i ktorej ulec mialam jeszcze na dlugo.

byla to ksiazka duzego formatu, album zdjeciowy, opatrzony tekstem. ludzie i ksiazki, ich wzajemne zwiazki, prywatne biblioteki niczym oltarze i holdy oddane opaslym tomiskom. na dobra chwile zapomnialam o swiecie na zewnatrz, spokojnie sadowiac sie na podlodze ksiegarni i zatapiajac sie w albumie.

z kazda przekartkowana strona pozadalam go coraz bardziej, ale doskonale zdawalam sobie sprawe z faktu, ze w mojej sytuacji finansowej jego zakup rownalby sie szalenstwu. odlozylam go zatem z powrotem i rozejrzalam po ksiegarni. byla ona jedna z wielu nalezacych do ogromnej sieci, majcej swe sklepy w calych niemczech. i rozgladajac sie uswiadomilam sobie fakt, ze w zasadzie nie dostrzegam zadnej prawie roznicy pomiedzy perfumeria, w ktorej bylam przed paroma minutami a owa ksiegarnia. tu rowniez na srodku wybudowano ogromna kiczowata fontanne, pluskajaca wesolo i durnie, poustawiano kilka skorzanych kanap i otwarto kawiarenke. regal zas, pietrzacy sie wprost przede mna, nalezacy do jednego tylko wydawnictwa przypominal do zludzenia regal firmy kosmetycznej jaki mialam okazje podziwiac wczesniej. wrazenie potegowal drugi regal wypchany tylko i wylacznie artykulami nonbook, czyli kubkami, olowkami, maskotkami, kolorowymi kamyczkami, etc. zniesmaczona postanowilam odszukac pozytwnej strony calego przedsiewziecia i z podziwem skontastowalam, ze ksiazki posegregowane sa bardzo dobrze oraz ze w asortymencie ow ksiegarniany potwor zawarl rowniez dziela nieznanych i biedniejszych wydawnictw. ale moze sobie na to pozwolic, biorac pod uwage rowniez fakt, ze kazdy centymetr stolika, na ktorym wylozone sa ksiazki podobnie jak i kazdy fragment okna wystawowego oplacany jest sowicie przez ogromne wydawnictwa. albowiem, istotne bardzo jest, czy ksiazki wylozone sa na stoliku, w witrynie, czy tez gina w regalach ukazujac tylko swoj - nie zawsze atrakcyjny - grzbiet.

byc moze takie sa prawa rynku, ale watpie, ze prawdziwe mole ksiazkowe potrzebuja fonatnny i innych roznych cyrkow, aby pokochac i kupic dana ksiazke? czyz ten zuzyty, cudowny album o bibliotekach nie swiadczyl o tym, ze milosc nie musi byc podsycana sztucznym ogniem?

faktem jednak jest, ze jedna z niewielu egzystujacych w tym miescie ksiegarni, instytucja z tradycja, przekazywana z pokolenia na pokolenie zostanie niebawem zmuszona do likwidacji. wlasciciel lokalu - pan s. -, majac noz na gardle zdecydowal sie przejsc do owej ogromnej sieci, oddajac przy tym swe zacne pryncypia i sprzymierzajac sie mimo woli z konkurencja. genialny ruch? byc moze, jezeli preferuje sie los tchorza, ktory ledwo uszedl z zyciem, unikajac bohaterskiej smierci. potwor ksiegarniany natomiast skwapliwie liczy na to, ze ow wlasciciel wniesie do bazarowego klimatu ciekawsza atmosfere, lata doswiadczen, a przede wszystkim miejscowa inteligencje, ktora dotychczas bojkotujac ogromnego potwora rynkowego, zaopatrywala sie w ksiazki u pana s. byc moze slusznie, ale nie bylabym do konca pewna, czy inteligencja pozostanie wierna nadal owemu wlascicielowi. niewykluczone, ze postanowi ona wsprzec ostatnie bastiony prawdziwych, nielicznych juz bardzo miniksiegarni.

zaniebawem kolejny potwor rynkowy otworzy w naszym miescie swe podwoje. bedac ostatnio na sympozjum, mialam okazje poznac jednego z ich wspolpracownikow. byl nim starszy mezczyzna, byly wojskowy. postac bardzo charyzmatyczna i ofensywna. byl jedynym, ktory podczas prezentacji power point nie stawal przed ekranem, z wdziekiem go zaslaniajac. jedynym, ktory wyglaszal glosno i wyraznie, patrzac sluchaczom w oczy i szukajac z nimi kontaktu. jedynym, ktorego mowa ciala byla idealnie dopasowana i ktory nie uciekal spojrzeniem, wypatrujac przez szyby okienne romantycznych pejzazy, w skrytosci ducha marzac o ewakuacji. podczas pauzy jego asystent towarzyszyl mu bez przerwy. byl on niezauwazalny i wtapial sie idealnie w tlo niczym szpieg, materializujac sie li i tylko na zyczenie "generala" i sluzac mu w razie potrzeby pomoca. general byl jednym z najbardziej drapieznych, pewnych siebie i ofensywnych osob, jakie spotkalam w zyciu. wizja w sumie przerazajaca, ale najwidoczniej tylko z takimi wspolpracownikami ksiegarniane potwory zdobywac moga kolejne bastiony.

jak kazdy szanujacy sie germanista i ja kiedys miewalam marzenia o otworzeniu wlasnej, urokliwej ksiegarni. bylaby ona instytucja minimalistycznie urzadzona, majaca w swej ofercie tylko okolo 30 - 50 tytulow i przyciagajaca bardzo wyszukana klientele. oczywiscie zdaje sobie dosknale sprawe z tego, ze moja dyscyplina i zapal pozostawiaja wiele do zyczenia, wiec szalonemu marzeniu nie grozi realizacja. poza tym unikam wszelkich uzaleznien i rutyny na ile jest to tylko mozliwe, chociaz owo unikanie rowniez stalo sie juz rutyna ;) poki co zatem, najchetniej zaopatruje sie w antykwariatach i miniksiegarenkach, w ktorych nikt mi nachalnie nie oferuje krzykliwych tytulow i w ktorych moge odkryc ksiazke jako taka, a nie fartuch kuchenny z podobizna goethego :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz