19.02.2009

portrait of marquise de pompadour, francois boucher, 1756.

nie obawiam sie pajakow (no moze troche;) , w d.pie mam bomby atomowe, gieldowe krachy i przemowy terorrystow. na nie i tak nie mam przeciez wplywu.

to czego obawiam sie najbardziej, to samotnosc. nie, nie ta o poranku, szarym swicie, kiedy on dyskretnie wychodzi napredce zbierajac swe rzeczy, a ja zapalam papierosa usmiechajac sie do siebie skrycie i lubieznie na wspomnienie minionej nocy. przeraza mnie inna wizja, a mianowicie owa pustego domu, pozbawionego zapachu domowego ciasta i wrzaskow ganiajacych radosnie dzieci. stoje przed nia z rozdziawiona buzia, niczym przed ogromnym plakatem reklamowym. teatralnie przeinscenizowanym, odleglym i malo realistycznym. stoje przed nim w pokornym milczeniu, aby za chwile odwrocic sie na piecie i udac sie w kierunku fabryki, wytwarzajacej w rytmicznym takcie rzeczy idealnie do siebie podobne.

wroc, przesadzam. mam przeciez bardzo ciekawa prace. prace, ktorej zazdrosci mi wiele osob, prace, ktora jest mi kompletnie obojetna, bo przeciez...

ze co prosze? ah, nie nie no tak, owszem, jak najbardziej cenie sobie kazdy jeden spalony gorset, za to, ze potrafil wywalczyc pewien rodzaj szacunku, ze potrafil uzyskac tyle praw i nazwac godnosc kobiety po imieniu. ale nie cierpie feministek za to, ze pojecie matki w obecnym swiecie przestalo miec jakikolwiek status. za to, ze dzieki nim zmuszona zostalam do 6 dni pracy w tygodniu w szalonym tempie, zyjac z kawy i papierosow, szukajac sensu w pragmatycznej, postmodernistycznej, przerazajco samotnej egzystencji. za to, ze to wlasnie przez nie zdobywam mozolnie te cholerne trzy literki, od ktorych zalezalo bedzie, czy znajde sensowna prace, ktorej oczywiscie tez nie bede cierpiec. magiczny mgr, majacy wplyw na to, czy bede dysponowala srodkiem, ktorym zdolam wywolac presje na przyszlym pracowniku, dumnie rzucajac mu pod nos dokument o ukonczeniu studiow. pieprzone trzy literki, ukazujace jak doskonale poddalam sie presji spolecznej. bo przeciez nie powiem, ze jestem "tylko" mama, to malo efektowne na bankietach, jeszcze mniej przed nowym pracodawca.

tak wiec zdobywam, kolejne szczebelki, bladzac w poszukiwaniu uznania, bez przekonania zatapiajac sie w skomplikowanych konstrukcjach myslowych foucault etc. i chociaz czasem to niesamowite, jakie wnioski potrafia sie nasunac po przeanalizowaniu chocby pokreconej prozy jelinek, to przeciez absurdalnym jest fakt, ze tak naprawde to mnie to wszystko kompletnie nie interesuje. przecietny czlowiek postukalby sie w glowe, gdybym nakreslila mu moje tezy, wynikajace z kilkutygodniowej pracy seminaryjnej. przecietny czlowiek poszedlby do pracy i nie posiadalby sie ze szczescia gdyby wreszcie bylo go stac na kupno jakiegos domowego kina.

wiec? dlaczego ja tak nie potrafie?

za duzo wina. as usual...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz