19.02.2009

bajka na dobranoc

zegar nad informacja na stacji centralnej w nowym jorku pokazywal godzine za szesc szosta. wysoki, mlody oficer uniosl swoja opalona twarz i zmruzyl oczy, aby sprawdzic dokladny czas. serce walilo mu jak mlotem, odbierajac oddech. za szesc minut zobaczy kobiete, ktora przez ostatnie 18 miesiecy zajmowala szczegolne miejsce w jego zyciu. nigdy jej nie widzial, a jednak jej slowa bezustannie dodawaly mu otuchy.

sierzant blandford pamietal szczegolnie jeden dzien, najgorsza potyczke, kiedy jego samolot znalazl sie w srodku samolotow wroga. w jednym ze swych listow przyznal sie jej, ze czesto czuje lek. na kilka dni przed bitwa dostal od niej odpowiedz: oczywiscie, ze sie boisz... jak wszyscy odwazni mezczyzni. nastepnym razem, gdy zaczniesz w siebie watpic, chce bys wyobrazil sobie moj glos mowiacy: choc ide dolina ciemna, zla sie nie ulekne, bo ty jestes ze mna. przypomnial to sobie wtedy i odzyskal sily.

teraz naprawde mial usłyszec jej glos. za cztery minuty. jakas dziewczyna przeszla obok niego i odwrocil sie za nia. miala ze soba kwiat, ale nie byla to czerwona roza, na ktora sie umowili. poza tym dziewczyna miala dopiero osiemnascie lat, a hollis maynel powiedziala, ze ma trzydziesci. i co z tego? odpowiedzial jej. ja mam 32. choc tak naprawde mial 29.

poszybowal pamiecia do ksiazki, ktora czytal na obozie treningowym. o wieziach miedzyludzkich - brzmial tytul. w calej ksiazce znajdowaly sie notatki pisane kobieca reka. nigdy nie sadzil, ze jakas kobieta potrafi zajrzec w meskie serce tak gleboko i z takim zrozumieniem. jej nazwisko znajdowalo sie na ekslibrisie: hollis maynel. zajrzal do ksiazki telefonicznej miasta nowy jork i znalazl jej adres. napisal. odpisala. nastepnego dnia zostal zaokretowany, ale nie przestali do siebie pisywac. odpowiadala na jego listy przez 13 miesiecy. pisala nawet wtedy, gdy jego listy do niej nie docieraly. zolnierz czul, ze jest w niej zakochany, a ona kochala jego.

jednak odmawiala jego wszystkim prosbom, aby przyslac mu swoja fotografie. wyjasniala: jesli twoje uczucia do mnie nie maja rzeczywistych podstaw, moj wyglad nie ma znaczenia. moze jestem ladna. a jesli tak, to wykorzystasz to i bedziesz chcial sie zaangazowac. taki rodzaj milosci jednak mnie nie zadowala. przypuscmy, ze jestem zwyczajna (musisz przyznac, ze to bardziej prawdopodobne). wtedy zaczelabym podejrzewac, ze nie przestajesz do mnie pisac tylko dlatego, ze jestes samotny i nie masz nikogo innego. nie, nie pros mnie o zdjecie. kiedy przyjedziesz do nowego jorku, zobaczysz mnie, a wtedy bedziesz mogl podjac decyzje.

minuta do szostej. przekartkowal ksiazke, ktora trzymal w rece. nagle serce sierzanta blandforda podskoczylo. szla ku niemu mloda kobieta. byla szczupla i wysoka. miala dlugie, krecone, jasne wlosy. oczy blekitne jak niezapominajki, wargi i podbrodek zdradzaly sile woli. w jasnozielonym kostiumie wygladala jak wiosna w ludzkiej postaci.

ruszyl ku niej, nie chcac zauwazyc, ze ona nie ma ze soba rozy, a wtedy na jej ustach pojawil sie nikly, prowokujacy usmiech. idziesz w moja strone zolnierzu?, wyszeptala. zrobil jeszcze jeden krok. i wtedy zobaczyl hollis maynel. stala tuz za ta dziewczyna, kobieta po czterdziestce, siwiejace wlosy wystawaly jej spod zniszczonego kapelusza. była tega. jej stopy o spuchnietych kostkach tkwily w wydeptanych butach bez obcasow. ale przy swoim zniszczonym plaszczu miala przypieta czerwona roze. dziewczyna w zielonym kostiumie szybko odeszla.

blandford poczul, jakby mial rozszczepic sie na dwoje. pragnal isc za dziewczyna, rownie gleboko tesknil za kobieta, ktorej duch towarzyszyl mu i podtrzymywal w trudnych chwilach. i oto stala tu. widzial jej blada twarz, lagodna i wrazliwa, szare oczy z cieplymi iskierkami.

sierzant blandford nie wahal sie. jego palce zacisnely sie na egzemplarzu zniszczonej ksiazki, ktory mial byc dla niej znakiem rozpoznawczym. moze nie bedzie to milosc, ale na pewno cos szczegolnego, przyjazn, za ktora byl i musi byc jej wdzieczny.

wyprostowal ramiona, zasalutowal i wyciagnal ksiazke ku kobiecie, choc w srodku czul gorycz rozczarowania.


- jestem sierzant blandford, a pani jest pania maynel. bardzo sie ciesze, ze moglismy sie spotkac. czy wolno mi... czy wolno mi zabrac pania na obiad?

twarz kobiety poszerzyla sie w wyrozumialym usmiechu.


- synu, nie wiem o co chodzi - odezwala sie - ale ta mloda dama w zielonym kostiumie prosila, abym przypiela sobie te roze do plaszcza. powiedziala, ze jesli zaprosi mnie pan na obiad, to mam panu przekazac, ze ona czeka w tej restauracji po drugiej stronie ulicy. powiedziala, ze byl to rodzaj proby.

appointment with love, s.i kishor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz