kilka godzin poswieconych na wykonanie makijazu tylko po to, by w efekcie koncowym ow stal sie niewidoczny. strategiczny dobor garderoby: oczywiscie klasyka, oczywiscie czern i - wyjatkowo - buty na wysokim obcasie. jeszcze tylko zwiazanie wlosow, ostentacyjne dociagniecie idealnej kreski na powiece oraz uwienczenie calosci, wyrazone jednym, zdecydowanym odbezpieczeniem flakonu perfum.
spojrzenie do lustra. bezlitosnie krytyczne a zarazem szukajace pewnosci, ze nie bedzie mi grozilo sploszone, uciekajace spojrzenie, nerwowe skubanie wlosow czy tez spieta mimika twarzy. ze poradze sobie z kazda najdrobniejsza trudnoscia, a domniemane ataki, odepre z godnoscia i swoista pokerface, obojetne, czy trafia mnie w samo serce, czy tez ponizej pasa..
ale tym razem wszystko mialo wygladac inaczej.
mimo przeszywajacego zimna i mego kilkunastominutowego opoznienia d. oczekiwal mnie z usmiechem, tak jak by przyszedl tam just for fun i by the way, nie demonstrujac przy tym swych najskrytszych emocji i rozbrajajac mnie juz na wstepie. w kilka chwil pozniej siedzielismy w knajpie, przy odprezajacych dzwiekach muzyki tilla brönnera, kompozycji stanowiacej notabene niezbyt udane tlo dla spotkania sie dwoch exkochankow.
z podziwem przygladalam sie ogromnemu kawalkowi tortu, ktory dumnie pietrzyl sie na moim talerzu niczym zmaterializowany dowod (bylej?) milosci. d. pamietal doskonale, czym mozna mnie kupic i w jaki sposob wprawic w dobry nastroj. oczywiscie zadbal rowniez o siebie zamawiajac przepyszny crepes, po czym oddalismy sie ciekawej rozmowie, rezygnujac po raz pierwszy z wszelkich oskarzen, atakow, wyjasnien i poszukiwan cudownych rozwiazan.
zamiast tego porownywalismy nasze swiaty, analizujac je za pomoca asocjacji, przezyc, myslowych konstrukcji, wrazen. ja opowiadalam mu o zagubionych filozofach, probujacych odnalezc sie w tzw. rzeczywistosci i tkwiacych niezmiennie pomiedzy slowem a absyntem. on z kolei opisywal mi swoj swiat, ktory tak dobrze zachowalam w pamieci, a w ktorym nigdy nie potrafilam sie odnalezc. d. - nadal cholernie przystojny, introwertyczny, bezblednie opanowujacy trudna sztuke konformizmu - nie mial z tym powazniejszych problemow. pielegnowal starannie swoje connections, obejmujac na powitanie najgorszego wroga, aby tylko przy najblizszej okazji niepostrzezenie wbic mu szpileczke. zreszta connections takze nie pozostawaly mu dluzne. wytresowane w genewskich internatach, przekonane o swej nieomylnosci, perfekcyjnie obchodzace sie z konwencjami, w swych dyskretnych szarych sweterkach, rownie dyskretnie usunely sie w cien, odmawiajac podania mu przyjacielskiej dloni wowczas, gdy jej najbardziej potrzebowal.
obecnie d. zyskal stabilizacje i cieszy sie, ze moja sytuacja rowniez ulegla poprawie. tym razem nie ignorowalismy, nie spychalismy do podswiadomosci tego co bylo i tego co nas czeka. ale tez nie ukladalismy kurczowo i bojazliwie planow na przyszlosc. zdecydowalismy sie na do_wolnosc, zatracajac, a moze bardziej odrzucajac owczesny uklad wspolrzednych, w mysl zasady: anything goes.
bo coz tak naprawde mamy do stracenia? nic, procz zycia.
wiec moze tamto wspolne 8 lat pozostanie tylko pamiatka, jaka zachowuje sie z pieknej, egzotycznej, choc skomplikowanej podrozy, bedacej doskonala inspiracja dla kilku dramatow tudziez filmow z gatunku mindfuck ;)
koniec koncow, po kilku godzinach zajmujacej rozmowy w dosc erotycznej atmosferze, spojrzelismy na opustoszale talerze i z niedowierzaniem usmiechnelismy sie do siebie. tak jak by trudno bylo uwierzyc nam, ze to juz wszystko, ze nie bedzie juz nic poza tymi niezobowiazujacymi spotkaniami, ze regresja jest synonimem utopii. ale rownoczesnie doskonale zdawalismy sobie sprawe z tego, jak trudno byloby nam ponownie zdobyc sie na odwage, aby zamowic kolejna porcje tej jakze wyrafinowanej i ciezkostrawnej potrawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz