19.02.2009

la dama con l'ermellino, leonardo da vinci, 1485-1490.

az nie do wiary, ze w swiecie, w ktorym szczytem marzen stala sie zmywarka do naczyn, a milosc zrdeukowana zostala do masturbacji nad rozkladowka z playboya, przetrwalo wlasnie takie miejsce. miejsce pozbawione banalnosci, pospiechu i zimnej aury kapitalizmu, przepelnione madroscia, duchowa atmosfera, cieplem, kultura, humanizmem. miejsce, w ktorym depresje, intrygi oraz krwawe vendetty nie mialyby racji bytu i w ktorym sekty a la scientology nigdy nie znalazlyby posluchu. miejsce, w ktorym falszywi misjonarze, chcacy doprowadzic swiat do dobrobytu i demokracji, pograzajacy przy tym pol swiata w bezmyslne wojny, nie zaistnieliby nigdy.

idealizujac w ten oto sposob krakowski pejzaz popijalam wysmienita kawe w kawiarni europejskiej, nie omieszkajac przy tym ukradkiem poobserwowac pary siedzacej na przeciw mnie. ona wysoka brunetka, w sztywnym kostiumie i ciasno spietych wlosach, on w najmodniejszym garniturze i w zapietej po szyje koszuli. oboje pochlonieci rozmowa na temat strategii marketingowych nie zwracali uwagi na otoczenie. w pewnym momencie jednak jegomosc poderwal sie, nerwowo wyjal srebrna, efektowna komorke i bez slowa przeprosin energicznym krokiem opuscil sale aby zatelefonowac. w swym pospiechu minal stolik, przy ktorym siedziala drobna kobieta z gromadka glosnych dziewczynek. dzieci byly bardzo ozywione i zatopione w absurdalne dla doroslego ucha dialogi. licytowaly sie roznymi przedmiotami i wyrazami, literujac kazde pojecie od nowa i z dziecieca naiwnoscia poddajac zwatpieniu rzeczy najbardziej oczywiste. z zadowoleniem obserwujac chaos, jaki tworza nie zwracaly uwagi na zaczytana mame. ta z kolei, wyposazona w luxus podzielnej uwagi, ze stoickim wrecz spokojem zdawala sie kontrolowac cala sytuacje, spogladajac raz po raz znad gazety. sprawiala wrazenie zarowno przygwozdzonej przed wiekami na czas tzw nieokreslony skrupulatnej gospodyni domowej jak i wyemancypowanej kobiety jednoczesnie. perfekcyjnie wyczuwala moment, w ktorym powinna byla surowym wzrokiem skarcic nazbyt glosne dziewczeta, czy tez ogolnie oddac sie pedagogicznym obowiazkom. spelniala je zaleznie od sytuacji ze swoiscie teatralnie zmarszczonym czolem lub kolezenska lekkoscia i humorem, precyzyjnie poslugujac sie arsenalem argumentow.

w pewnym momencie wyczulam ma niedyskrecje i postanowilam ponownie poswiecic sie lekturze najnowszego spiegla, gdy poczulam na sobie spojrzenie. odwrocilam glowe i ujrzalam mezczyzne, w ciemnych rogowych oprawkach, miodowej marynarce ze sztruksu i z papierosem w dloni. byl zbyt daleko, abym mogla mu sie przyjrzec, nazbyt blisko jednak, aby dostrzec, ze skupil na mnie swa uwage. oniesmielil mnie i zmusil do spuszczenia wzroku. ale zdazylam dostrzec jego chlodne, analityczne spojrzenie i gre gestow, pozwalajacych przypuszczac, ze gdzies tam w glebi klebia sie wulkaniczne namietnosci. moglam uniesc wzrok i sprowokowac moment podpalenia lontu. jednakze nie bylam pewna tego, jakiej bylby on dlugosci, wiec zrezygnowalam ;) wynikiem czego bylo chlodne ignorowanie sie, az w koncu zapomnienie, pozbawione nadziei na wyprobowanie nieznosnej lekkosci bytu w ramionach miodowego dzentelmena.

ostatecznie rozbawiona wlasna fantazja i domyslami zaplacilam horrendalnie wysoki rachunek i zrezygnowanie usmiechnelam sie do samej siebie, doskonale wiedzac, ze zmuszona bede zrewidowac moje wyidealizowane wyobrazenie o krakowie. jednak poki co, postanowilam zaczekac z tym do potem i podazylam w strone muzeum czartoryskich na spotkanie ludzi, ktorzy - jak skontastowalam pozniej - dzieki swej niepowtarzalnosci, madrosci, poczuciu humoru, etc., nie pozwola mi na jakiekolwiek rewidowanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz