19.02.2009

josephine and the fortune-teller, wilkie sir david, 1837.

pamietam, ze byl to cieply, upalny wieczor. siedzielismy wszyscy wspolnie pod drzewem, popijajac piwo i podjadajac grilowane frykasy. m., pakistanski wspollokator spojrzal nagle w moim kierunku i przysiadajac sie z usmiechem oznajmil, ze dzis chyba mu nie odmowie. dotychczas zawsze uporczywie wzbranialam sie, dyplomatycznie odmawiajac wspolpracy. nie wierzylam bowiem, iz czytanie z reki moze miec jakiekolwiek znaczenie. sprobowalam i tym razem, ale m. predko odparowal, ze skoro nie ma to wiekszego znaczenia, to powinno mi byc takze obojetne, czy dam sobie przepowiedziec przyszlosc. zrezygnowalam z wszelkiego sprzeciwu i wyciagnelam ku niemu dlon.

m. przez dluga chwile przygladal sie jej w skupieniu, aby pozniej sprzedac mi dokladnie to, co chcialam uslyszec. otulajac glebokim wspolczuciem, bedacym wynikiem wydarzen z przeszlosci, oznajmil, ze dlon artystyczna, ze wzgorek wenus cudowny, ze linia zycia ciagnie sie w nieskonczonosc, ale przede wszystkim, ze kolejny ksiaze, ktorego spotkam na mej drodze bedzie tym jednym, jedynym & idealnym. m. zaznaczyl oczywiscie, ze nie wolno mi mylic ksiecia z kolejnym romansem /bylo to pewnie kurtuazyjne grozenie paluszkiem w strone mego zdemoralizowanego ja/, ale kiedy juz wymarzony raczy pojawic sie na horyzoncie, odglosy fanfar zaglusza wszystko. gdyby nie fakt, ze m. udalo sie nazbyt precyzyjnie nakreslic moje zwiazki z rodzina, nie bylabym sklonna uwierzyc mu tak predko. niestety, wkrotce potem, w naiwny sposob ulegajac sugestii m., zakochalam sie, coraz bardziej wmawiajac sobie, ze to wlasnie ow wywrozony ksiaze. odglos fanfar ogluszyl mnie tak bardzo, ze utracilam wszelki kontakt z rzeczywistoscia, tlamszac jej rozpaczliwe nawolywania. uczucie nie przetrwalo dlugo, a resztki jakie pozostawilo po sobie na deficytowym koncie milosci, przelalam czym predzej na konto przygod, nad wyraz juz przepelnione. /syndrom sindbada? ;) /

do dzis mam sentyment dla wszelkich wrozbitow, wierzac, ze m., bedacy wowczas najprawdopodobniej pod wplywem snu nocy letniej, tak naprawde nie czytal z mej dloni, lecz w egipskich ciemnosciach przez pomylke ujal inna? :) obecnie jednak trzymam sie od wszelkich przepowiedni z daleka, obawiajac sie kolejnych sugestii, wg ktorych moglabym probowac zaczac zyc. jak na razie, nie majac sily na jakiekolwiek uczucie, wole poswiecic sie zyciu zawodowemu, nawet jesli niedlugo padne z powodu przepracowania, tudziez stane sie ofiara schizofrenii, ulegajac przeswiadczeniu, ze jestem kanapka z szynka, krolowa nefretete - whatever. :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz