judith und holofernes, gustav klimt, 1901.mieszkanie b. nie zawieralo wielu przedmiotow. kilka dobrych plyt, pare butelek wina, antyczna otomane i obraz podarowany jej przez slynnego artyste. w sypialni miescila sie ogromna garderoba i toaletka. b. przyjechala tu zostawiajac w polsce korone miss, kariere modelki i aktorki, liczne romanse i zwiazki, zarowno z kobietami jak i mezczyznami. byla osobowoscia, demonem. egzaltowana ekscentryczka, egzotyczna exhibicjonistka, indywidualistka pelna geba, nieobliczalna i zdystansowana. kazda osoba, ktora pozniej dzieki mnie ja poznala, zakochala sie w niej bezgranicznie. to dla b. w teatrze - takze tym zycia codziennego - kreowano prowokujace suknie i ustawiano reflektory na scenie. jej niebywala uroda przyciagala tylko niekonwencjonanych szalencow lub glupcow, nie potrafiacych przewidziec konsekwencji tej znajomosci. mnie uratowal chyba tylko pelen godnosci dystans, ktory staralam sie wobec niej zachowac. mimo to w pewien sposob bylysmy ze soba blisko. to ona odnalazla we mnie milosc do fotografii, z nia przesiedzialam wiele nocy przy lampce wina, dyskutujac o Nieistniejacym i swiecie. bawilo mnie, gdy idac ulica, przeklinajala swoj wiek i utrate swiezosci, nie spostrzegajac, ze to wlasnie ona byla powodem kilku stluczek. dynamiczna, zachlanna zycia, niecierpliwa. fascynowaly mnie, grzeczna jeszcze wowczas panienke, jej brak konformizmu, jej rewolucjonistyczne podejscie do zycia, tesknota za innym swiatem. w XVIII lub XIX wieku bylaby zapewne zakrecona arystokratka, muza markiza de sade lub hrabiego de valmonte, kokietujaca swoim zatraceniem sie, kolekcjonujaca wypatroszone egzotyczne ptaki. lubilam przesiadywac w jej bardzo dlugim cieniu i obserwowac reakcje domina, jaka wywolywala swoim pojawieniem sie na scenie. byla bezlitosna w swych poczynaniach, bezkompromisowa. paradoksalne, ale to wlasnie takie osoby sa najsilniejszym bodzcem, to one sprawiaja, ze zycie nabiera kolorow. odchodzac stad pozostawila po sobie pogorzelisko, spalona ziemie. zniszczyla tych, ktorzy nie chcieli sie jej podporzadkowac. jej macki siegaly az do polski, do bliskiego otoczenia osob, ktore zawiodly jej oczekiwania tutaj.
nazywala mnie porcelanowa lalka i moze dlatego zaakceptowala, ze pewnego dnia przestalam sie do niej odzywac. ze odeszlam, bez slowa pozegnania, przeczuwajac, ze jesli nie uczynie tego teraz, ona zrobi to pozniej za mnie. probowala jeszcze kilka razy nawiazac kontakt, ale moj samozachowawczy instynkt /czara przepelnila sie, gdy ujrzalam, ze wrecza swoim gosciom na wstepie pojemnik na smieci, aby ci go wyniesli/, a moze po prostu tylko rozczarownie jej osoba spowodowaly, ze nie osmielilam sie do niej odezwac juz nigdy. nie chcialam pogodzic sie z rola psychoterapeutki, ktora mnie hojnie obdarzyla, pozornie nazywajac przyjaciolka. nie czulam sie na silach leczyc jej profesjonalne, skrzetnie ukrywane, borderlinerstwo. zreszta pod koniec laczyly mnie z nia juz tylko negatywne emocje i poczucie winy, ze ciagle mam dla niej za malo czasu.
byl to jedyny moment w moim zyciu, w ktorym zerwalam znajomosc bez wyjasnienia. jedyny, w ktorym moje zachowanie dorownalo temu, jakie zawsze potepialam. bo nie potrafie zrozumiec, jak mozna odejsc, bez wyjasnienia?
oczywiscie, rozstania sa rzecza naturalna. bo koral ust nie ten, bo wszystkie konie juz ukradzione, bo komus sie nagle przypomnialo, ze ostatni pociag do tybetu odjezdza za godzine. bo na odbiorniku tv nie stoi juz lenin, lecz budda, ogrodowy krasnal, etc. bo nikt nikogo nie zobowiazuje bycia razem ze soba do grobowej deski, sredniowiecze,w ktorym srednia wieku osiagala 30 lat i zywot pedzilo sie w stanie cokolwiek zalkoholizowanym, minelo juz dawno. epoka ta odeszla bezpowrotnie, a wraz z nia wygodne wymowki, ze niechciana juz osoba stala sie nagle antychrystem, czego dowodem jest wlasnie krzywo wyrosniete zdziebelko zboza, tak wiec zaraz zaraz, moglabym przysiac, ze gdzies tu nieopodal stal dzis rano jeszcze jakis stos? ;)
gardzilam ludzmi odchodzacymi bez klasy, nie majacymi za grosz formatu lub poslugujacymi sie tanimi wymowkami typu niemoznosc zapomnienia o niedawno zmarlej osobie etc. niesmaczne traktowanie nieboszczykow, cokolwiek.
stoje teraz przed podobna decyzja i nie wiem jak zerwac kolejna znajomosc, aby nie dac osobie ow poczucia, ze zostala potraktowana instrumentalnie, ze nie spelnila moich oczekiwan, zadan, ze nie jest ofiara kolejnej zmiany normy przemyslowej wymaganego produktu? ze tzw. wina nie lezy po zadnej ze stron, ze wynikla sytuacja uwarunkowana byla czynnikami zewnetrznymi. ociagam sie z decyzja, bo mam poczucie, ze obojetnie jak sie wobec niej zachowam, ona pomysli, ze znalazlam nowa zabawke, ze stoje z nosem przylepionym do szyby wystawowej zapominajac, iz w domu mam juz jedna, rownie doskonala, jesli nie lepsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz