20.02.2009

le grand déjeuner, ferdinand léger, 1921.

- i want your pussy for breakfast. czytala k., niecierpliwie i glosno wyrzucajac z siebie slowa. pelna entuzjazmu i energii zdawala sie byc uosobieniem namietnosci, podczas gdy ja z wlasciwym sobie sceptycyzmem przygladalam jej sie krytycznie i z nieukrywana zazdroscia. zazdroscia powodowana jej nieskomplikowaniem i latwoscia z jaka k. potrafila zachwycic sie tak blahym i banalnym zdaniem.

siedzialysmy w jednej z tysiecy heidelbergerowskich knajp, w ktorej umowiliysmy sie na sniadanie. za oknem przewijaly sie tlumy japonskich turystow, barwnych studentow i rozleniwionych tubylcow. na tle szarosci i codziennej rutyny entuzjazm k. wydawal sie byc nie na miejscu. jej burza rudych lokow rodem z "pachnidla" i ogromne niebieskie oczy wydawaly sie nalezec do innego swiata. swiata zakochanych. k. czytala mi bowiem list od amerykanskiego zolnierza, ktorego poznala przed paroma miesiacami w jakims klubie i z ktorym zdazyla spedziec juz niejedna upojna noc. jj stacjonowal w naszym miescie (jak by nie patrzec niemcy sa wciaz jeszcze okupowanym krajem) i obecnie przebywajac w domu na urlopie pisal do niej z alabamy. k. dzielila sie ze mna swoja radoscia i przekonaniem, ze wreszcie znalazla milosc swego zycia.

a ja nie potrafilam wyjsc ze zdziwienia, skad bierze sie taka stuprocentowa wiara. skad pewnosc, ze to ten i tylko ten? skad wiadomo, ze nie jest to tylko chwilowa fascynacja, a jesli juz, to czy aby na pewno osoba, czy razej moze obrazem, zyczeniem, wyobrazeniem, jakie nosilo sie w sobie latami i jakie nagle mozna bylo poddac projekcji znajdujac dla niej odpowiednie tlo? nie rozumialam fenomenu bezkrytycznego poddania sie emocjom, bez ustawiania poprzeczek, bez wymaganego dystansu, bez wyliczanki i ekonomii, na ile ta osoba przedstawia soba cos ciekawego. bez poddawania jej zachowan refleksji, bez analizowania, bez cynizmu i ironii wlasciwej przeindustrializowanemu czlowiekowi wspolczesnej cywilizacji, ktory na wieksza dawke uczuc pozwala sobie jedynie w bollywoodzkim kinie. bezradnie przygladalam sie zdjeciu jj, ktore lezalo pomiedzy zmietymi serwetkami a filizankami kawy, na prozno doszukujac sie w nim czegos, co przykuloby moja uwage lub udzielilo odpowiedzi na nurtujace mnie pytania. jego twarz nie wyrazala nic. pozbawiona myslowych bruzd i intelektualnego spojrzenia a la beckett byla dla mnie jedna z tysiecy odartych z wyrazu fizjonomii.

byc moze k. patrzyla na to wszystko z innej perspektywy. byla w koncu jedna z nielicznych znanych mi osob, ktore mialy odwage przezywac swa seksualnosc do konca, bez mieszczanskich granic, nie traktujac aktu seksualnego na rowni z energetycznym skurczem sterowanym sila miesni etc. wytatuowana, ekspresywna, biegajaca po gang bang party byla przeciwienstwem mej klasycznej malej czarnej, obwieszonej perlami i zamknietej w sferze intymnosci. k. definiowala swa zmyslowosc w zupelnie inny sposob, obce jej bylo kompletnie uduchowienie i zaklamanie cielesnosci z jakim ja mialam do czynienia na codzien obracajac sie w gronie moich kochanych filozofow. dla nich, zapalonych naukowcow, badaczy i teoretykow zmyslowosc byla tabu, stanowila zagrozenie, dla k. natomiast uosabiala zywiol, wypelniala jej zycie.

nic wiec dziwnego, ze potrafila zachwycic sie tym jednym, zwyklym zdaniem, podczas gdy dla mnie musialoby ono zajmowac cala strone, zawierac 5 teorii filozoficznych, ktore potencjalny laureat nobla raczylby zaludnic polowa mitologii a la freud.

oczywiscie, ze swiadoma jestem faktu, iz zwiazek z mezczyzna, ktory podalby mi sniadanie udekorowane orchideami i okrasil je wykladem o malarstwie renoir nie gwarantowalby jeszcze wielkiej milosci na wieki. ale tylko ktos taki bylby w stanie wzbudzic moj podziw. ktos, kto zawsze znajdowal sie bedzie na wyzszej pozycji, bo zajmowal sie wieloma rzeczami w bardzo intensywny sposob. ktos, kto oniesmielalby mnie swa wiedza, a zarazem sprawial, ze chcialabym sama dorownac mu w jego kunszcie, zdobywajac kolejne arkana, nawet, gdybym zmuszona byla doksztalcic sie w rolnictwie, bo byloby to zapewne jedyna dziedzina, w ktorej nie bylby obeznany.

takich mezczyzn istnieja naturalnie tysiace, wiec nic dziwnego, ze skazana jestem na singlowa egzystencje, owinieta w kokon moich chorych oczekiwan. bo ktoz bawi sie dzisiaj w taka intelektualnosc. komu chce sie jeszcze potrzasac mankietem, tak jak czynil to niezrownany hrabia valmont? :) gdzie znalezc niespiesznie i pozadliwie rozwijajaca sie w sposob nieodgadniony wyrafinowana gre umyslu i ciala, gre odrzucania a zarazem obietnicy (powrotu, spelnienia, etc.) ?

byc moze jednak to ja zamknelam sie w zbyt wysokiej wiezy, wiedzac, ze nawet znajdujac upragniony skarb uciekne w poplochu, niezdolna do wykazania sie chocby odrobina odwagi by sie zaangazowac. i po raz tysieczny - tu posluze sie slowami niezrownanego t. - wlaczy mi sie spierdalaczka, dzieki, ktorej skaze sama siebie na kolejny etap samotnosci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz