19.02.2009

love story

jakie to smieszne i dziwne zarazem. proza zycia, stworzona z narracyjnego napiecia, prowadzacego do ostatecznego rozladowania. wszystko zaczelo sie latem i dojrzewalo powoli, wraz z uplywem czasu, aby jesienia stracic na swej intnsywnosci a zima ostatecznie umrzec. milczaca gra gestow i slow, z ktorych kazde bylo tylko kolejnym krokiem ku rozstaniu. nawet wowczas kiedy pozornie nie mialy one znaczenia, kiedy ocieraly sie o niezobowiazanie. poczynajac od cieplych, miekkich, letnich wieczorow, a konczac na jesiennych godzinach pelnych melancholijnejgo zatracenia. od goracych, rozzarzonych, namietnych polyskujacych form, linii i tresci, po matowe, banalne i tepe skupisko uczuc i mysli. w ten sposob wszystko rozplynelo sie, niesione spokojna fala nastrojow, na pozor uduchowione, pelne uczucia i wnetrza. w rzeczywistosci bylo tylko swiadectwem postepujacej pustki. wszystko oddalalo sie, a wraz z powiekszajacym sie dystansem, malaly powiazania, wyrazistosc rzeczy bladla, przydajac im nierzeczywistego charakteru. wszystko stopniowo nabieralo powierzchownosci, pozbawiajac sie glebi. pod oslona mgly wywolywalo wrazenie jednosci, lecz bylo tylko celowym zamroczeniem, eliminujacym kazda najmniejsza tesknote za stabilnoscia i jednoznacznoscia. miejsce uczucia zajela pozornosc, zmierzajaca ku bezprzedmiotowsci. zapanowala obawa przed nazwaniem rzeczy po imieniu, strach przed zrozumieniem, interpretowaniem. w ten spsosb odebrano zycie temu, co bylo najistotniejsze. wlasciwa wartosc zostala zepchnieta w przepasc blahosci, a tym samym uniewazniona na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz