19.02.2009

nighthawks, edward hopper, 1942.

dzielo hoppera zdaje sie byc adekwatnym i precyzyjnym ucielesnieniem pewnego obrazu, okreslonego wyobrazenia obejmujacego owczesna ameryke okresu lat 30 i 40, jakie powstalo w oparciu o obejrzane filmy, przeczytane powiesci. jednakze fabula zdaje sie miec tutaj drugorzedne znaczenie, byc moze nie jest istotna w ogole.

postaci hoppera sprawiaja wrazenie pozbawionych zycia, a mimo to ciezko jest oprzec sie wrazeniu, ze kazda z nich ma bogate zycie wewnetrzne, nosi w sobie mnostwo pragnien, przezyc, problemow, nieoswojonych mysli i tych obecnych od zawsze, pozornie uladzonych, poznanych.

istotna role w tym obrazie odgrywa swiatlo. to ono nadaje dzielu sterylnosci, podwazajac swym zimnem mnostwo cieplych barw, jakimi posluzyl sie malarz. definiuje nas jako podgladaczy, jak kogos z zewnatrz, przygladajacemu sie sytuacji wrecz intymnej. paradoksalne, zwazywszy fakt, ze jest to bar, miejsce publiczne, dostepne w zasadzie dla kazdego, bedace synonimem kipiacego zycia, wesolosci. mimo to mozna poczuc sie niezrecznie, chociaz uczucie to niekoniecznie musi byc wynikiem ograniczenia nas do roli vouyera, lecz moze rowniez wynikac z faktu, iz osoby znajdujace sie w barze sa ucielesnieniem samotnosci. wzbudza wiec w nas empatie, pewna doze wspolczucia nad losem wyalienowanego czlowieka. czerwien kobiety zdaje sie krzyczec swa seksualnoscia, natomiast dyskrecja i powsciagliwosc mezczyzn zdaje sie wyrazac obawe przed bliskoscia. zlowieszczosc, niesamowitosc zageszczajacej sie atmosfery jest wrecz wyczuwalna, mimo, ze od uczestnikow sceny dzieli nas ogromna szklana sciana. samotnosc bolesna tym bardziej, iz ludzie znajdujacy sie barze postrzegaja sie nawzajem jako atrakcyjnych i na wskros interesujacych, a jednak nie potrafia przekroczyc tej magicznej bariery zblizenia. izolacja podkreslona nocna aura, pustymi ulicami, nieznosna powtarzalnoscia zdarzen i czcza monotonia, zdajaca sie nawiedzac te okolice kazdego wieczoru. samotnosc udzielajaca sie rowniez obserwatorowi obrazu, uswiadamiajaca mu jego wyobcowanie, dystans w stosunku do dziela.

bo kazda proba odczytania obrazu jest tylko pewnym experymentem, doswiadczeniem, podczas ktorego struktury czy tez tresc dziela latwo moga ulec znieksztalceniu, wypaczeniu. czyzby zatem renoir mial racje, mowiac, ze tego, co w obrazie jest rzecza najistotniejsza, zdefiniowac nie sposob?

a jednak, nadal probujemy zblizyc sie do obrazu w nadziei na zrozumienie, moznosc pojecia. z zimna kalkulacja oceniamy rzeczowosc obrazu hoppera, jego rezolutnosc, bezlitosnosc w odkryciu ludzkiej duszy, jego nieslychana umiejetnosc nadaniu pozornej banalnosci czegos na ksztalt wizji, majestatu. w upoetycznieniu codziennosci.

moja osobista asocjacja, jedna z pierwszych w kontakcie z tym dzielem byla ta, ze obraz ten jest przede wszystkim meski.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz