16.02.2009

wiosennie

czytam jednoaktowke sartre, mowiaca mi ze pieklo to inni, w tle ella fitzgerald & louis armstrong probuja przekonac mnie, ze heaven, i'm in heaven & my heart beats so, that i can hardly speak... wlasnie jakie heart? i gdzie slowa w stylu: gdybys byla grzechem, nie prosilbym nieistniejacego o rozgrzeszenie?

spojna, monolityczna definicja milosci? w postaci konstrukcji ideologicznej? rygorystyczna dyscyplina naukowa utworzona w oparciu o baze z fachowych pojec? slowo oznaczajace tak wiele, w zaleznosci od epoki, krainy, osoby, a mimo to tak naprawde nie istniejace. bo istnieja tylko dowody milosci. poniewaz ci, ktorzy kochaja naprawde nie stronia od jej pokazywania. milosc opierajaca sie na braniu i dawaniu, czerpiaca swa sile z pozornie malo znaczacych detali. topiaca i niweczaca sprzecznosci, tworzaca calosc. jednoczaca godziny, w ktorych kochalismy i przydajaca im miano prawdziwego zycia. tkajaca sukno milosci z nici codziennosci, przykrywajaca plaszczem swym wszystkie bledy i niedoskonalosci. odkrywajaca serce. bedaca kluczem do bramy upragnionej rzeczywistosci, do harmonii.

milosc, pozbawiona skrzydel ideologii, wolna od jarzma perspektywy postepu, zdana na swoich aktorow. to oni niosa odpowiedzialnosc za to, w ktorym kierunku poplynie okret po jej niezglebionym morzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz