25.02.2009

wqr.wienie

- to niemozliwe, aby pani mogla z tego wyzyc.
- ale przeciez siedze tu, zyje, egzystuje, moze mnie pani uszczypnac :)
- prosze pani, ja pani wierze, ale komisja nie uwierzy. prosze zalaczyc jeszcze jakis inny dokument uwierzytelniajacy pani dochody.
- czy sugeruje pani, ze musze cos wymyslic? sfikcjonalizowac rzeczywistosc, aby stala sie bardziej rzeczywista?
- no niestety, inaczej nie bede mogla tego przyjac, dziekuje pani, do zobaczenia.

niemiecki bastion biurokracji wydal usta i wymownym gestem podal mi moje dokumenty.

od tamtej chwili minelo pare lat. pare lat, w ktorych znalazlam dach nad glowa i jakies drobne zajecia, ktore pozwolily mi uporac sie z sytuacja, w jakiej znalazlam sie pare sekund po naglym rozstaniu z exem na obczyznie.
nie zmienia to faktu, ze nadal zyje z reki do ust, ze nadal moja sytuacja jest finansowo trudna. ale ja nie narzekam. kocham te niezaleznosc, kocham chwile, w ktorych to ja decyduje z kim sie spotkam i czy dzis spedze pol dnia w lozku z kawa i doskonala lektura na kolejne zajecia na uniwerku. ja nie mam problemow z takim sposobem na zycie.

ale inni wciaz maja.

caly czas bowiem zmuszona jestem tlumaczyc dlaczego moje zycie poswiecilam ksiazkom i edukacji, decydujac sie zarazem na samotnosc i egzystowanie na krawedzi spoleczenstwa. kazdy poczatek rozmowy z kims, kto wiedzie "normalne" zycie naznaczony jest zepchnieciem mnie na pozycje defensywna.z gory. ze jak to?! ze dlaczego nie stoje przy tasmie od rana do wieczora, dlaczego nie oszczedzam i nie ciulam, dlaczego nie buduje mego zycia na paru tygodniach w roku, kiedy to nagle Wielki Pracodawca laskawie przyzna mi pare chwil urlopu, abym mogla wybrac sie na majorke i uchlac tam do nieprzytomnosci? przeciez powinnam sluzyc Spoleczenstwu, przeciez powinnam zyc tak jak zyja Wszyscy! powinnam siedzac w biurze z nienawiscia spogladac na zegarek i wspolpracownika, grzecznie wypracowujac pkb. powinnam rozliczac kazdego, kto nie wiedzie tak znienawidzonego zycia. jak on w ogole smie nie poddawac sie owej presji, jak smie udawac, ze jest spelniony? skoro nie egzystuje w ramach parametrow przecietnego obywatela? skoro nie mieszka we wzorowej dzielnicy z idealnie wylizanymi domkami z wzorowymi rodzinami w srodku?

coz, jednak malo kto potrafi zrozumiec, ze dla mnie studia moglyby trwac cale zycie. ze najchetniej przeszlabym od trybu zwyklych studiow do studiow dla seniorow. ze dopiero na uniwerku zyskuje inspiracje i napawam sie towarzystwem innych osob, osob, ktorymi chce sie otaczac, wsrod ktorych nie musze rozdawac sztucznych usmiechow. osob, dla ktorych nie jest istotne, ze zajecia dobiegly konca i nie zwazajac na zegarek nadal tocza zagorzala dyskusje, bo sa zadni wiedzy, zadni ciekawych wartosci i kontaktu z drugim czlowiekiem.

dlaczego zatem edukacja w naszym spoleczenstwie musi oznaczac luksus? dlaczego zinstytucjonalizowane uniwerki umozliwiaja dostep do wiedzy tylko nielicznym? za ogromna oplata i wymagajac ogromnych poswiecen? byc moze tak musi byc, aby zagwarantowac jakosc. ale ja nie popieram takiego systemu. marze o tym, zeby wiedza nie byla tak elitarnie definiowana, aby byla dostepna dla wielu. i aby ten sposob na zycie nie zmuszal kogos do ciaglego tlumaczenia sie wszem i wobec i wyjasniania, ze elitarnosc jest iluzja, albowiem nie ma nic wspolnego z lsniaca konstrukcja, jest raczej ruina, pozbawiona miejsca na laury.

nie, nie siedze nikomu w kieszeni, oplacam swoj czynsz, oplacam swiadczenia socjalne oraz skladke do kasy chorych (to czy stac mnie na lekarstwa to juz inna sprawa, ale to moja wlasna decyzja). nie wyciagam reki do panstwa o jakiekolwiek pieniadze. i tak, oczywiscie, wiem i mam te swiadomosc, ze miejsce na studiach utrzymywane jest z pieniedzy podatnikow. ale wlasnie to moze mogloby ulec jakiejkolwiek zmianie, moze mozna by bylo edukacje udostepnic w inny sposob, jakis bardziej ludzki?
dzis znow zetknelam sie z kims, kto nie porafil zrozumiec, ze zyje jak zyje. ze nie ciulam na kolejny samochod, na kolejny mebel, aby poczuc sie lepsza wobec innych, ze wystarczy mi lekutra kanta, aby poczuc sie spelniona. ze nie odczuwam potrzeby okazywania mego bogactwa na zewnatrz i udawania, ze jestem "lepsza", silniejsza, snobistyczniejsza od innych, whatever. ze obojetne mi sa jakiekolwiek dyplomy i odznaczenia oraz mozolne zdobywanie kolejnych szczebli kariery. doprawdy szczesciem napawa mnie spokoj, w ktorym moge sie oddac jakimkolwiek ksiazkom, dyskusjom bez nadmiaru spietrzonych oczekiwan ze strony innych. oddycham z ulga, ze nie mam wlasnego "doradcy finansowego" i tlustego konta w banku. ze nie definiuje sie poprzez "oszczedzanie", ktore dzieki wszelkim kryzysom przestalo miec w dzisiejszym swiecie jakikolwiek sens.

tyle i nic wiecej. tylko: dlaczego musze bez przerwy udowadniac cokolwiek i poddawac sie konformistycznym strukturom, aby zostawiono mnie w spokoju?

powoli, bardzo powoli przestaje sie tlumaczyc,
komukolwiek.


4 komentarze:

  1. unifikacja, ludzie się czują bezpieczniej, gdy wszyscy dookoła tacy sami. A przecież ciekawiej gdy różnie .

    jasne- nie tłumacz się :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. trochę się zgadzam, trochę nie.
    nie, ponieważ: pisanie to praca, jak każda inna: jeżeli sami piszący będą twierdzić, że jest inna, to nadal czasopisma nie będą płacić za teksty. tymczasem: pisanie to praca, trzeba za nią płacić i to dobrze. tak jak w Ameryce. pisanie nie "obok" życia społecznego, ale jako jedna z wielu form aktywności. nie posłannictwo, nie poświęcenie. piszący mają potrzeby takie, jak wszyscy inni. też by chcieli sobie dorobić, też by chcieli mieć domy i samochody. to przecież ludzkie; potrzeba komfortu, potwierdzenia słuszności własnych wyborów życiowych...

    OdpowiedzUsuń
  3. myślisz, że to jest tylko próba wciśnięcia Cię w sztywne ramy obywatela ciułającego PKB? W ten sposób, oczywiście, zwykłym ludziom łatwiej Cię jakoś tam zaklasyfikować, i to jest jedna strona medalu. Ale myślę, że do tego dochodzi jeszcze zupełnie ludzka potrzeba zapewnienia sobie bytu na dzień jutrzejszy -- i na ten za miesiąc albo dwa -- i to, czego inni nie mogą zrozumieć, to fakt, że Ty takiej potrzeby nie odczuwasz w takim samym stopniu. (Tutaj można by się zastanawiać nad przyczynami istnienia takiej potrzeby, ale ja się na tym zupełnie nie znam.)

    Mnie też dziwi, że tak potrafisz, bo ja jednak lubię odśnieżone chodniki, croissanty i kiedy nie martwić się za bardzo, czy będę miała za co kupić bilet na ulubiony festiwal muzyczny. I nie wiem, czy i w jaki sposób odróżnia mnie to od ludzi, których opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  4. joe, ciekawiej, z pewnoscia, ale o ilez wiecej pracy i wysilku, by starac sie ich zrozumiec. :)

    guermantesie, podejrzewam, ze zamiast oplacac
    mego psychoanalityka, powinnam przeslac honorarium tobie. pewnie masz racje. pewnie traktuje moje studia niczym przepedzanie nudy a la rozkapryszona ahystokhatka z osiemnastego wieku. powinnam wziac to wszystko powaznie, a jednak przychodzi mi to z niejakim trudem. pomysle zatem o tym. :)

    sis, pewnie masz racje. ale jednak odroznia cie od innych przede wszytskim o tyle, ze nie wymagasz ode mnie tlumaczenia sie z mojego sposobu zycia. a wlasnie ow fakt byl glownym punktem krytyki w mym poscie, caluje :)

    OdpowiedzUsuń