16.03.2009

la divine comtesse, pierre louis-pierson, ok. 1863/66.


- ufff, moglbym prosic o szklanke wody? nie wiem co mnie napadlo, by przyjechac tutaj rowerem, shit!

- ehm, szczerze mowiac niechetnie :)

- wariatka :) ech to byly czasy, kiedy plynelo tu morze absyntu i golabki same frunely do ust...

- coz, teraz nie ma komu sie tym absyntem napawac. wlasnie apropos, kogo zaprosisz na swoje urodziny?

- och tylko tych najkochanszych i najgrzeczniejszych rzecz jasna.

- to w takim razie bedzie to dosc przejrzysta grupka :)

- hehe, tak, na to sie zanosi, ale prawda jest taka, ze wszyscy sie po swiecie rozspyali, robia swoje kariery i tylko my nadal tu tkwimy.

- tez sie nad tym zastanawialam. ale spojrz, ty jednak realizujesz swoje zawodowe cele, pisujesz scenariusze, organizujesz jakies tam spotkania i na tym niezle zarabiasz.

- no powiedzmy, jednak daleko mi do stanowiska p. w singapurze, do pozycji a. w teatrze, do stypendium jakie a. otrzymala z deutsche forschungsgemeinschaft etc.

- ale oni od zawsze marzyli o tym by sie piac po szczeblach kariery. poza tym u nich dochodzi jeszcze inny faktor, ktory laczy ich wszystkich.

-?

- nie wiem oczywiscie na ile owa teza jest sensowna i na ile pochodzenie determinuje wlasna droge zyciowa, ale spojrz: oni wszyscy wywodza sie z dosc prostych rodzin i jako pierwsze akademickie pokolenie w rodzinie bardzo pragneli udowodnic cokolwiek. u nas sytuacja jest inna. a poza tym ja nie odczuwam potrzeby spelniana sie w takim stopniu jakos. mimo uszczypliwosci i docinkow ze strony rodzinnej inkwyzycji wiem, ze kuzynostwo i rodzenstwo przejelo misje nawracania swiata. to oni uosabiaja idealy samorealizacji i dumnie niosa sztandary slawy i honoru. ja czuje sie juz zwolniona.

- a jednak wciaz sie ksztalcisz. wciaz probujesz uporac sie z pisanina.

- tak, ale to raczej dla zaspokojenia samej siebie, nie dla tytulow i stanowisk.

- acha. i dla zaspokojenia samej siebie tak bardzo skapisz swoimi slowami? jak gdybys sadzila, ze kazde kolejne slowo moze zostac rzucone na pozarcie krytykom?

- tak, cos w tym jest. ale apetyt na slowa ginie w obliczu presji, pod jaka stawia mnie naukowe tworzenie. ja potrafie tworzyc jedynie wowczas kiedy moge miec poczucie lekkosci, finezji, swiadomosc istnienia wyobrazni i wolnosci. potrzebuje powietrza, przestrzeni, wzbraniam sie przed jarzmem logicznej struktury i isntytucji uniwersyteckiej, ktora nade mna wisza, etc...

- dlaczego? nie pojmuje... przeciez nie musisz kojarzyc pracy naukowej wylacznie z zelazna dyscyplina, silna wola, szalenstwem perfekcjonizmu czy tez ambicji. mozesz pisac z pasja, z przyjemnoscia!

- oszalales, gdzie ty widzisz takie namietnosci u dajmy na to luhmanna albo u foucault?

- alez wybralas przyklady. no ok. wezmy luhmanna. zonglera i osobliwie systematycznego filozofa, przeciez on zbudowal mur wokol siebie. i z tej wysokiej wiezy spogladal od czasu do czasu na czytelnikow i krytykow i im bardziej chcieli do niego dotrzec, tym wyzej sie zamurowywal, poslugujac sie tysiacoma roznojezycznymi cytatami i wiedzac przy tym dokosnale, ze publika pomysli: och skoro on taki poliglota, to na pewno wie o czym pisze, a zatem zostawmy, zaufajmy i tak nie jestesmy w stanie dosiegnac...

- :) a foucualt?

- noo monsieur foucault jest mistrzem elegancji, kokieterii i schlebiania czytelnikowi. wiec moze w pewnym sensie nawet przeciwienstwem stylowym luhmanna. zaprasza laskawie do swego panoptycznego budynku i pozwala sie w nim rozgoscic. niewazne, ze sie czesto powtarza. ten drobny mankament zdaje sie nikomu nie przeszkadzac. ale w sumie nie o to chodzi, bo oboje maja cholernie rozny styl, ale oboje pisuja naukowo. i nie wiadomo ile tysiecy razy korygowali wlasne teksty po ich napisaniu. ale pisali... nie baczac na krytyke.

- ale przeciez analiza to jedno a zastosowanie tych chwytow stylistycznych to drugie, coz, zdaje sie, ze to dlugi temat i potrzeba nam kropli absyntu

- o tak! a juz myslalem, ze nadaremno meczylem sie na tym przekletym bicyklu :)

- pfff

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz