19.10.2009

firnissage


turner, william

nie.

poniewaz byloby to dla mnie w pewnym sensie rownoznaczne z procesem reinfantylizacji. nie po to zmienialam miejsce zamieszkania, numer telefonu, etc., ulegajac przy tym memu doprowadzonemu do perfekcji eskapizmowi, aby (p)oddac sie
g. ponownie. nie po to przez caly rok systematycznie i mozolnie budowalam zasieki, znakomicie zdajac sobie przy tym sprawe z faktu, ze juz nigdy nie bede w stanie zrekonstruowac samej siebie takiej, jaka bylam przed owym wydarzeniem.

przed.

wowczas to jeszcze pysznie zywilam w sobie przekonanie, ze nic i nikt nie bedzie mnie juz w stanie zaskoczyc. zaden rodzaj spojrzenia, dotyku, pochwycenia. poniewaz wszystko juz bylo. i dlatego tez zachowanie kontroli, czy tez nieuleganie jakimkolwiek niezechcianym wplywom nie bedzie stanowilo dla mnie najmniejszego problemu. a jednak. w owym rauszu, festynie narcyzmu, samouwielbienia, zmudnym procesie dystansowania sie i konstytuowania mego miniswiatka umknal mi jeden dosc istotny szczegol, a mianowicie ten, ze to, co byc moze spotka mnie w przyszlosci niewiele bedzie mialo wspolnego z grzecznym statycznym obrazkiem, obok ktorego bedzie mozna przejsc obojetnie, nad ktorym bedzie mozna zapanowac.

w najsmielszych snach nie przeczuwalam, ze napotkam na mej drodze monalize mego zycia, dzielo, ktorego istnienie wyrazic bedzie mozna tylko z czasowym odstepem, na zimno, w formie suchego pisemnego sprawozdania. albowiem zbyt swiadome bylo ono swej sily oddzialywania. kopiowane, parodiowane, falsyfikowane, podziwiane niezliczona ilosc razy, figlarnie kokietujace swymi swiatlocieniami i dzieki swemu bogatemu spektrum srodkow, bedace w stanie uwiesc niemalze kazdego. w zwiazku z czym usmiechalo sie tylko poblazliwie na widok kolejnego falsyfikatu, czy tez odbiorcy odczuwajacego nadmierny respekt wobec niego. i nigdy nie przyszloby mi na mysl zatrzymac sie przy nim na dluzej, okazac mu tak otwarcie moj zachwyt i uwielbienie, gdyz nie pozwolilaby mi na to duma. duma, ktora byc moze zaslepila mnie na tyle, iz lekkodusznie porzucajac obawy przecenilam jego magie i sile przyciagania.


jednakze z tego wszystkiego zdalam sobie sprawe duzo pozniej, a wowczas jakiekolwiek analizy czy tez reakcje pozbawione bylyby sensu a mimo to nie potrafilam sie ich wyrzec. wciaz obliczajac w myslach kazda miniona chwile i kazde zachowanie, jakie mialo miejsce, tylko po to, by ulec zwodniczej iluzji zrozumienia, a co za tym idzie wreszcie moc poczuc sie bezpiecznie, gdzies daleko poza jego zasiegem, jego zakresem wladzy absolutnej. teraz wiem, ze takowe miejsce nie istnieje, nie mozna umknac fascynacji emanujacej tak niepojeta, wysublimowana sila. mozna jedynie na chwile uciec w zapomnienie, ale juz po chwili wkradna sie owe dyskretne swiatlocienie, potrzasajce fundamentami i sprawiajace, ze kazdy najdrobniejszy szczegol zyskuje moznosc odrebnego, suwerennego istnienia, nie dominujac przy tym caloksztaltu, nie niwelujac ladu kompozycji. kompozycji niespotykanego kontrastu swietlistych i mrocznych cech, inspirujacych wyobraznie i tworzacych cos pomiedzy, cos nieuchwytnego, zaszyfrowanego, zawdzieczajacego swa egzystencje owemu niekonczacemu sie napieciu.

w efekcie czego moj zachwyt stawal sie coraz to bardziej bezkrytyczny, a porzadek swiata coraz bardziej zaklocony. z czasem przestaly przerazac mnie jego sceny zazdrosci. przestala zadziwiac dychotomia jaka wywolywaly w nim roznice oczekiwan pomiedzy zmyslowymi zadzami a intelektualnymi potyczkami. oswoilam sie z jego silnie rozwinieta seksualnoscia oraz faktem, ze godnosc utracila swa wartosc ustepujac miejsca gwaltownosci, zaborczosci, szowinistycznemu zarzadzaniu intymnoscia. kontury dziela zaczely rozmazywac sie coraz to bardziej, a ja nie potrafilam juz dostrzec zarysow, na ktorych moglabym oprzec cala misternie tworzona konstrukcje tak, jak czynilam to do tej pory. az w koncu, odarta z jakichkolwiek wartosci i pozbawiona wolnosci interpretacyjnej dziela, zamarlam w bezruchu.

-skad masz moj numer?
-od t.
-t.?
- t. z wydawnictwa, wlasnie bylismy na kawie.
-mhm
-bedziesz na targach?
-nie
-...
-popadlabym w klaustrofobie, nie potrafilabym, wiedzac, ze...
-wiem, ja rowniez nie. po raz pierwszy od 30 lat nie pojade. ale chcialbym sie z toba zobaczyc.
-po co? zeby moc popodziwiac estetyke ruin?
-moze po to by ja uwiecznic? zbudowac na nich cos nowego? nadac im nowego znaczenia?
-sa juz niezamieszkiwalne. nie zniosa nawet najlzejszego japonczyka z aparatem. zostawmy je ich melancholijnej godnosci.


8 komentarzy:

  1. prl :-)

    Trochę w oderwaniu od tego, co powyżej ale ... stęskniłem się jakby bardzo. Dobrze, że choć od czasu do czasu czytać Cię można.

    stork

    OdpowiedzUsuń
  2. o strq, milo widziec, ze zyjesz, pozdrawiam rowniez i moze do zggadnia niebawem? obecnie nie mam stalego lacza, poprzeprowadzkowe turbulencje, ale mam nadzieje, ze wkrotce sie to zmieni. telekom jak zwykle holduje biurokracji i jak to ujal pewien dobry znajomy: nawet kafka nie wymyslilby takich struktur jakie tam panuja ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. warto bylo czekac, powiem tylko- Wow
    P.S. moj miniswiatek ostatnio prysl, jak banka mydlana, zamiast rekonstrukcji zdecydowalam sie na ratowanie malzenstwa. Pozdrawiam goraco (artdeco) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. prl :)

    zatem zaggadnij jak tylko uporasz się z łączem; mój numer niezmienny od zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. art, pozdrawiam rowniez i zycze powodzenia w misji ratowniczej, dmuchaj poki gorace ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. znikam na pewien czas, wiec juz teraz zycze Ci wesolych, zdrowych, spokojnych swiat i wszystkiego lepszego w nowym roku :) (artdeco)

    OdpowiedzUsuń
  7. art, dziekuje bardzo i wzajemnie :) obecnie rzadko spaceruje po necie dluzej, wbiegam by zajrzec i korzystam bardziej ze wzgedow pragmatycznych. nie wiem kiedy sytuacja netowa sie poprawi, westch.

    OdpowiedzUsuń