
czoraj na posiedzeniu mecenasow i organizatorow przyszlej wystawy dowiedzialam sie, ze pewna miejscowa hrabina von costam zazyczyla sobie wzamian za przejeciu patronatu nad wystawa sume wynoszaca 3000 erykow.
ze tez wczesniej na to nie wpadlam! poslubie hrabiego, nastepnie rozwiode sie z nim i zbije majatek ;) jak na razie nie znam jeszcze odpowiedniego kandydata, iz poniewaz po dluzszym namysle, stwierdzilam, ze (na)rzeczony musialby spelniac conajmniej kilka kryteriow. tak wiec:
-byc w wieku okolo 80, event. 90 lat,
-miec 60km/h we krwi (co wg rachunku prawdopodobienstwa daje wynik okolo jednego ruchu na godzine ;)
-jak rowniez byc pozbawionym miary, vel röntgena w oczach, bo nieistniejacy mi swiadkiem, ze nie znioslabym, gdyby pan starszy wyznaczalby mi milimetrowa odleglosc kieliszka od widelca w nakryciu lub mierzyl odstep spodniczki od blahnikow (bo tylko te mialyby wowczas wstep do mej kilkukilometrowej garderoby, bad joke of course ;)
po dluzszym namysle przypomnialam sobie, ze w zasadzie juz od 2 lat nosze arystokratyczny tytul, poniewaz bedac prenumeratka tygodnika der spiegel nazywam sie z dziada pradziada a... von blabla. moja byla wspollokatorka albowiem jest dumna wlascicielka blekitnej krwi i pani w redakcji, mimo mojej dwukrotnej interwencji, zapomniala naniesc odpowiednia korekture ;) coz nie bede sie z nia spierac, widocznie der spiegel ma uprawnienia do nadawania tytulow, arystokratycznych oczywiscie.
taaak, z tej perspektywy idea 3000 erykow wcale nie wydaje sie juz byc az tak brutalnie odlegla ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz