poklon trzech kroli, leonardo da vinci, ok. 1481-82.sztuka zycia jako zadanie glowne? wszechobecnie propagowany indywidualizm, bedacy wyrazem udanego zycia? czy raczej tylko zmudne, codzienne kosntruowanie, umiejscawianie samego siebie i innych wokol mnie?
bo nagle sama probuje odnalezc swe miejsce, zdefiniowac sie, zmierzyc i obliczyc swiat, by latwiej poddac go - a tym sama siebie - ustanowionym przeze mnie regulom. usystematyzowanie swiata, myslowe przenikniecie go, przyswojenie sobie w nadziei, na odnalezienie w nim odpowiednio sensownej pozycji, dla mnie, dla innych, wsrod innych, bez potrzeby kurczowego wskazywania im ich miejsca, bez potrzeby ingerowania w ich autonomie i odwrotnie.
i tylko czasem nie potrafie oprzec sie wrazeniu, ze w tym permanentnie towarzyszacym mi procesie racjonalizacji, Niestniejacy stal sie instytucja zbedna, a w najlepszym wypadku podrzedna. ze przestal mentorsko wskazywac mi droge i ograniczac ma wolnosc, ze zaczal egzystowac gdzies z boku, przygladajac sie z rozbawieniem mej nieudolnie zdobywanej wolnosci, miotaniu sie w kokonie autonomii. wiec tworze, za pomoca woli, odpowiedzialnosci i whatever czego tam jeszcze jakas rzeczywistosc, poddajac sie przy tym autorefleksji, najgorszemu wynalazkowi modernizmu, ktory stal sie nieomal forma egzystencji wspolczesnego czlowieka. autorefleksja bedaca iluzorycznym synonimem stabilizacji. i oklamanie samej siebie, ze przeciez wbrew wszystkiemu istnieja mozliwosci manipulacji rzeczywistoscia, a amerykanski mit (slynne: od pomywacza talerzy do milionera, choc dla mnie wazniejsze od materialnosci byloby tu osiagniecie intelektualnosci, uduchowienia) nie jest bajka dla naiwnych studentow i emigrantow. wiec ciagle podtrzymuje ma watla wiare, pomimo wszelakich badan filozofa/socjolga bourdieux lub tez tutejszego socjologa, ktory w swych dlugoletnich badaniach udwodnil niedawno, iz ok. 96 % przywodczych sil w obecnym systemie gospodarczym to dzieci ludzi zajmujacych takowe pozycje juz wczesniej i tworzacych owe hierarchie/systemy od wiekow.
tak, wiec nadal brne uparcie w dazeniu do perfekcjonizmu, konstrukcji niekoniecznie skonczonej, aczkolwiek idealnej. w dazeniu do geniuszu, najcenniejszego produktu w otaczajacym mnie swiecie, z tym calym istniejacym wokol niego kultem, hypem i pogarda dla zwyczajnosci.
i narzucajace sie pytanie, czy uduchowienie rownoznaczne jest z wrogoscia do swiata, do cielesnosci, z wkruwieniem na smietnik codziennosci (zarabianie na chlebek & mleczko, tudziez na szampan & kawior) z calym tym jego inventarzem zmudnych i pospolitych czynnosci. czy oddalenie sie, samotnosc i kontemplacja sa rownoczesnie synonimem tworczego zycia? i czy stary, dobry cezanne, tworzacy podczas alienacji z wyboru najlepsze dziela swego zycia (malujac np. wierzcholek jednej jedynej gory po raz 80 ;) stanowi najlepszy dowod powyzszej tezy? byc moze mial racje, zwracajac sie w liscie do pewnego mlodego malarza z prosba, by ow zdefiniowal cylinder, kule i kregle w sposob geometryczny, spogladajac na nie jednoczesnie z naukowo-artystycznej perspektywy?
trudno mi jednak pisac o oswojeniu rzyczywistosci, gdy ta wciaz zdaje sie byc nudna, wulgarna i do obledu koltunska. jednakze slowa cezanna pozwalaja wierzyc w to, ze pojecie przestrzeni, rzeczywistosci mnie otaczajacej nie jest czyms skostnialym i danym mi juz wczesniej przez nature. ze dopiero powstaje, jest dzielem mej, wlasnorecznie utworzonej konstrukcji.
lecz jak na ironie przyznac musze, ze matematyka, a juz o geometrii i architekturze nie wspomne, nie nalezala nigdy do moich najmocniejszych stron...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz