19.02.2009

the spirit of lycabettos, herbert list, athens, 1937.

tak, mam esejowac wiem, ale qrcze nie potrafie sie skupic. caly czas widze jej obraz przed oczyma. spotkalam ja w holu gmachu uniwersyteckiego, szla na koncu, jej sylwetka powoli zarysowywala sie, niczym w perspektywie renesansu. zblizala sie symetrycznie, roztaczajac negatywna aure. uderzyla mnie jej szarosc, szczuplosc, prawie juz nienaturalna. uderzyla mnie, bo bylo to dla mnie ogromnym kontrastem w stosunku do jej wczesniejszego wizerunku. spotykalysmy sie czasem na roznych zajeciach, w bibliotece, komisjach, w ktorych reprezentowalysmy studentow etc. nasze drogi krzyzowaly sie tez prywatnie, na roznych urodzinkach, spotkaniach filozoficznych, wyprawach do kina czy tez na kawe. ale tak naprawde nie bylysmy tak blisko. zdarzylo sie nam kilka intymnych rozmow, ale potem czas i codziennosc czynily swoja powinnosc i kontury znajomosci bladly.

j. jest kobieta nieslychanie inteligentna, blyskawicznie potrafi formulowac mysli, jest jak by odzwierciedleniem powiedzenia zwischen genie und wahnsinn, czyli pomiedzy geniuszem a szalenstwem/oblakaniem. jednak nie uzywa swej inteligencji w celu wyrzadzenia krzywdy innym, jest sumienna i ambitna. nic dziwnego zatem, ze profek u ktorego pracuje niesamowicie ja ceni, ale tez wykorzystuje, widzac jej dziecinna naiwnosc, a moze raczej dobroc. j. jest po prostu bardzo wartosciowa osoba.

spytala czy mam czas na papierosa. przytaknelam. zaczelysmy rozmawiac. opowiadala, ze pisze prace magisterska i ze z kazdym dniem coraz mniej chce sie jej wracac do domu. mowila, ze wstajac codziennie rano zadaje sobie pytanie co takiego w sumie w zyciu osiagnela? zbliza sie do 30, nie ma mezczyzny w swym zyciu (rozstala sie z nim niedawno po dlugoletnim, wyniszczajacym zwiazku), nie ma dziecka, nie zalozyla rodziny, nie ma pracy jako takiej, nie ma wyksztalcenia. mieszka w altanie ogrodowej u znajomych. pieknej budowli, bedacej w XIX wieku herbaciarnia, w XXI zas perfekcyjnym miejscem dla pustelnika, niekoniecznie z wyboru. przyrownala sie do kota, laszacego sie i uciekajacego w chwile pozniej od bliskosci, chroniacego swa cenna niezaleznosc.

mowila, ze coraz rzadziej odwiedza rodzine, bo widzi w ich oczach zmartwienie i pytanie o to, jak dalej potoczy sie jej zycie. opisywala, ze czuje sie kompletnie wyizolowana spolecznie, ze powinna dazyc do integracji, ale nie ma juz na to sily. naplynely jej lzy, ale predko pozbierala sie wewnetrzenie i spojrzala w innym kierunku. stwierdzila, ze zadaje sobie pytanie dlaczego wybrala wlasnie te studia, przeciez odpowiadajac innym na pytanie, co takiego studiuje, rzadko spotyka sie z wyrozumialoscia, zrozumieniem. wszyscy oceniaja ja jako niebezpieczna idealistke, tak naprawde nie majaca zbyt wielu szans na przyszlosc, wielbicielke der brotlosen kunst.

-i do tego wszystkiego jeszcze caly czas ten pieprzony deszcz- usmiechnela sie mimowolnie, a potem spytala niesmialo, czy moglybysmy sie spotkac, pojsc moze do kina, etc.

usmiechnelam sie i potakujaco pokiwalam glowa. moze powinnam byla ja objac, ale nie wiem, czy okazanie wspolczucia byloby tym, czego oczekiwala, moze odebralaby to jako znak politowania sie. to nie byla ta j., ktora znalam kiedys, wesola, ktorej intelekt kipial i musowal (moze to smieszne okreslenie, ale najbardziej adekwatne.) nawalem mysli, humoru, wysmakowanej ironii, nie wiedzialam jak ja pocieszyc, chyba za duzo analogii w niektorych aspektach naszego zycia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz